Kuzyn Łukasz, ja i sostra Ola. Lato 1987.
Lato 1984. Łąka na wsi, przed domem. Łukasz trzyma mnie, trzymiesięczną, obok siostra Ola.
Lato 1988. Zamek w Rogóźnie. Mama, ja, ciocia Mariolka, Adaś, Ola i Łukasz.
Lato 1984. Łąka przed domem, Łukasz, siostra Ola i ja, 3 miesięczna.
Z moją piękną mamą.
Zima, prawdopodobnie 1988.
Siostra Ola, ja, kuzyn Łukasz.
1984. Lato, ja z mamą.
Kwiecień 1984. Kilkutygodniowa ja w mamy rękach.
Boże Narodzenie 1984. Ola, ja i Łukasz.
Ja, 9-miesięczna z siostrą Olą (3 lata).
Ja, Ola i mama. Wycieczka do Iławy.
Ola.
Lato 1984. Ola i Łukasz przed domem.
Ola. Piżama, kot, gotowa do snu:)
Mama plecie wianki z mleczy.
1984. Ola. Kot, kot…
Z ciocią.
Przed domem.
Moja mama i siostra zimą.
Gdy wczoraj mój starszy, 5-letni syn powiedział, że nie chce być nigdy dorosły, bo dorośli są nudni, mają dużo zajęć, pracę i nie lubią się bawić…zastanawiałam się gdy zasnął, co będzie pamiętał ze swojego dzieciństwa. Czy uzna je za szczęśliwe? Co sprawia, że tak czujemy? Jak poznać tą tajemnicę? I jaki będzie miał obraz rodziców? Czy wiecznie zapracowanych, czy zapamięta te beztroskie chwile dzikiej zabawy…?
Bo wiemy, że nie ilość zabawek i atrakcji, piękny pokoik, częste wycieczki dają nam długotrwałe szczęście. Chłopcy niekiedy cieszą się czymś tak nieoczywistym, jak zabawa kijkiem, pustą butelką. Lubią obcowanie z przyrodą. Lubią siebie, kochają się, choć czasem są bójki, to bez buziaka od siebie na dobranoc czy w przedszkolu nie da rady. Uwielbiają biesiady, lubią, gdy jedziemy na weekend do znajomych, lubią poznawać nowe kąty, chodzić później niż zwykle spać, czytać nowe bajki…Są szczęśliwi w morzu, jeziorze, w basenie i wannie. Kochają wodę.
Myślałam ostatnio o swoim dzieciństwie. O tym, że pamiętam je bardzo szczęśliwie. Zanim tata wybudował dom na Mazurach, mieszkałam pierwsze 6 lat swojego życia w małym, szarym domku w głębokiej wsi, gdzie sąsiad co 1-2 km, rozległe pola zbóż i kukurydzy. Do sklepiku po chleb szliśmy 3 km. Do przedszkola jeździłam o świcie do pobliskiej większej miejscowości. Jeśli była ładna pogoda szłam 2,5 km z siostrą Olą za rękę, ja do zerówki, ona do trzeciej klasy, przez pola, potem ulicę, górkę i po jakimś czasie dochodziłyśmy (zwykle z potłuczonym kubeczkiem do kawy inki). Ola czekała, aż ja skończę zajęcia, lub ja czekałam w ławce, aż Ona skończy lekcje, i wracałyśmy zawsze razem, wymyślając piosenki. Gdy było zimno, lub padał deszcz jeździłyśmy do przedszkola…na wozie jadącym do mleczarni, kucając między kankami z świeżym mlekiem, wraz z innymi dziećmi. Słuchając rytmicznego dzwonienia stukających się o siebie kanek. Głowa czasami leciała, tak ta muzyka nas usypiała. Pierwsze samochody już były we wsi, ale nikt nie miał czasu na wożenie dzieci do szkół. Ludzie ciężko pracowali. Ale ten wóz na kanki był przecież super:)
Dom mój, z kozą do grzania w rogu, bez łazienki, bieżącej wody, z toaletą na dworze, wydawał mi się być pięknym i ciepłym domem, zawsze pachnącym dobrym obiadem. Nie czułam biedy. Każdy z rodzeństwa miał jedną swoją półkę na prlowskim regale, a na regale swoje skarby. Jedna szmaciana lalka, duża lalka Bolka od Lolka, kilka ludzików, woskowa rzeźba z wróżenia andrzejkowego (wyszedł mi Lew!), kilka książeczek, elementarz. Kamyki, muszelka. Spaliśmy w trójkę w jednym pokoju. Nie wiedziałam, co to nuda. Mieliśmy sporo kotów, z którymi bawiliśmy się w deszczowe dni, strych pełen skarbów. Potrafiłam bawić się z bratem godzinami w wymyślone gry. Gdy było ciepło, mama widziała nas tylko na posiłki, na które długo wołała z progu. Biegaliśmy po polach, nas strumyk, kładliśmy się koło krów, maczaliśmy kije w krowich plackach i goniliśmy się tymi kijami. Jedliśmy maliny, porzeczki prosto z krzaczka, a gdy wieczorem ciocia doiła krowę, podsuwaliśmy metalowy garnuszek pod wymię i piliśmy takie spienione mleko (trudno mi sobie nawet to teraz wyobrazić:). Czasami dostaliśmy krowim ogonem po twarzy. Było dużo śmiechu. Nikt się nad nami nie rozczulał. Gdy gęś uszczypała z pupę, Pani Sarnowska tylko gromko się śmiała. A potem wołała na ciepły placek lub wielką kromę chleba pieczonego na wielkiej blasze. Nie pamiętam, by mama się ze mną bawiła. Byśmy mieli regularnie czytane książki (w ogóle nie pamiętam czytania książek). Jeśli chciałam bajkę, czytała mi Ola, albo Adaś, który płynnie czytał jako 5-latek. Mieliśmy marzenia, które czasem się spełniały, czasem nie. Marzyłam o lalce bobasie z ciemną skórą. Widziałam taką w niemieckim katalogu bon prixa. Dostałam dużego bobasa, tylko jeden model dostępny był w sklepie. Gdy była dostawa mama pojechała do miasta po niego, zostawiając nas u Pani Sarnowskiej. Wróciła z jednym, nie było więcej. Bawiłyśmy się z nim na zmianę.
Wiem, że rodzicom było ciężko. Że brakowało pieniędzy, że byli zrezygnowani decyzją odmowną o kredycie na dom. Że nie chcieli mieszkać na wsi, brać wodę ze studni. Tata, syn dyrektora szkoły, polonisty i nauczycielki geografii w Grudziądzu. Zaciskał zęby i pracował. Jeździł motorkiem na budowę i budował. Cegła, po cegle. Sam i z przyjaciółmi.
Nie pamiętam biedy. Pamiętam szczęście, choć miałam tak niewiele. I tak wiele. Zdrowie, rodziców, rodzeństwo i przyrodę.
Przeczytałam ten tekst i łezka mi się o oku zakręciła i tak jakoś cieplej na serduchu. Ja miałam to szczęście (albo i nie koniecznie) że mieszkałam w bloku. Dzieciaków było pełno, od rana do wieczora byliśmy na zewnątrz. Nasz blok był na skraju osiedla tuż przy rozległych łąkach – idealnych na bazy, podchody albo sanki i narty zimą (najlepsze po zmroku). To co opowiadasz bardziej kojarzy mi się z wakacjami u babci na wsi. Sklep 4 km więc jeździł sklep w formie busa i drugi który przyjeżdżał MALCZAKIEM!! tak dokłądnie MALUCH wypchany po brzegi kawą, ciastkami itp. Babcia piekła chleb w kaflowym piecu, jak była susza i w studni mało wody to wieczorem szliśmy myć się do rzeki, tak jak Ty piliśmy mleko prosto od krowy, czekaliśmy na sklep i zawsze jedno z nas stawało w kolejce a reszta biegła bo bacie albo którąś z ciotek. Chodziliśmy po drzewach, jeździliśmy na żniwa siedząc w wozie (najlepiej było wracać na wozie pełnym siana). Starsi prowadzili krowy na pastwisko – mnie to ominęło bo byłam za mała. Latem pod altaną stało wiadro z kompotem i chochlą. Obok zawsze stał kubek ale chyba tylko dziadek go używał bo chochlą było wygodniej i jakoś tak smaczniej. Tak ja i 5 dzieciaków z rodziny plus jeden od sąsiada piliśmy z jednej chochli. Teraz nie do pomyślenia. Zimą dziadek robił na środku podwórka lodowisko, a na osiedlu podkradaliśmy wycieraczki sąsiadom i zjeżdżaliśmy z górek (kto wtedy miał „jabłuszko” był masterem na osiedlu). Pamiętam jak wracaliśmy przemoczeni do domu….nikt nie krzyczał, mama zakładała drugi kombinezon ten układała pod farelką i życzyła dobrej zabawy. Też się teraz zastanawiam co będzie pamiętać moja córka…. nie chce żeby spędziła dzieciństwo przyklejona do telewizora, tabletu lub innego gadżetu. Mam to szczęście że teraz mieszkam na wsi….z kurami, ogródkiem pełnym malin i warzyw, jabłonkami przed domem. I widzę jaką frajdę ma malutka widząc konia sąsiadów, głaskając kota czy psa albo bawiąc się jabłkami. Trochę się rozpisałam….ale szczęście to jest czas spędzony RAZEM.
Wspaniale napisałaś!!! Takie dzieciństwo jak nasze jest nie do powtórzenia. Ale jestem pewna, ze nasze dzieci też będą miały coś dobrego w sercu i myśli o swoim dzieciństwie:)
ACHHHH mi też się łezka zakręciła w oku…tak samo nasze moje nasze dzieciństwo uznaję za najlepsze pod słońcem…Kamionka…..nie wiem a bardzo bym chciała by moje dzieci czuły podobnie choć to naprawdę były inne czasy…można by wymieniać i wymieniać ze wszystkiego robiło się coś, pamiętam jak zrywałam takie sitowie i robiłam z tego papierosy popularne dla taty, pamiętasz może zabawy w Mszę Św, w piaskownicy byłam księdzem, woda święcona to było wiadro z wodą ze studni i regularnie odprawiałam pogrzeby dziadków np.:) w tej samej piaskownicy był sklep a tak kawa z węgla, szczypior z trawy, cukierki z kamieni itp., za wychodkiem było magiczne drzewo czarnego bzu, a tak niezwykła kryjówka pełna tajemnic konarów i stary wózek po nas wszystkich , w którym można było poleżeć, pamiętam pobudki do szkoły ciemno, zimno , mama plecie warkocza a ja zawsze chciałam kitka,potem Ciebie za rękę i dawaj do szkoły by na czas (bez zegarka i telefonu)spotkać się przy asfalcie z rówieśnikami. Zabawki…..to marzenia , które się czasem spełniały pamiętam Mikołajowego krokodyla , którego znalazłam w szafie długo przed Świętami, pamiętam mega aparacik fotograficzny od Józka i Eli , Adaś dostał karabin i był załamany:))) największym moim marzeniem 6-7-8-latki był ROWER rzecz absolutnie nieosiągalna ,pragnienie nie do opisania, potem Komunia św. i nadzieja ,że tym razem, a tym razem z pieniędzy tata zakupił rury do ogrzewania centralnego w budowanym domu i opowiadał , że w tym domu leci biały dymek z komina i że jest ciepło jak w bajce…czułam to ciepło bo w małym szarym domu nie było grzejnika no może olejak , a jak się wracało z wojaży przez zaspy to w chatce zimno jak brrr i mama nasza grzała wodę w garnku z grzałką i przelewała ja do szklanych butli po fruktonadzie i myk pod pierzynę by nam ogrzać stopy…cudowna miała tyle lat co ja teraz , troje dzieci , sklep daleko, studnia, zero telefonu czy internetu i ona dała radę dla mnie ma mistrza złoto i wszystkie skarby świata, masz rację mimo skromnych warunków nigdy nie czułam biedy, wymyślne obiady, pyszne ciasta, naprawdę gimnastyka….pamiętam jak jechała do miasta to musiałam zostać z Wami w domu albo u pani Sarnowskiej:)byłam mamą fajnie się bawiliśmy a jak jeszcze był Łukasz to w ruch szły malowidła,, klipsy i kalosze mamy, gorzej jak poszła po mleko a tu ciemno w telewizorze Rubinie jakieś obrazy wojenne , młodsze dzieciaki Gosia i Adam już cięły komara w łóżkach a ja czekam na matulę i wyobraźnia podpowiadała mi najgorsze scenariusze- że leży w rowie ,że ktoś ja porwał, że co ja teraz zrobię z dzieciakami? a miałam tylko 8-9 lat, po chwili wchodzi mama z mlekiem, chlebem , masłem i strach mija (do dziś lata po budach), czasem biegło się po pomoc do c.Beni bo dom mógł się spalić:/ takich chwil było wiele , wiele, wiele…z tym miejscem łączy się wiele osób..często odwiedzała nas siostry mamy, czekałyśmy na nie jak szły z PEKAESU jak na jakiś cud….zawsze z niespodzianką choćby kotem w kartonie:) potem wielkie leżenie na kocu i masowe obcinanie paznokci…słuchanie Natalki Kukulskiej w jakimś odtwarzaczu zmontowanym przez naszego tatę….Tata wracając z pracy obiecał mi kiedyś piękna temperówkę(szczyt marzeń???)ja czekałam do późna , zanim wróci i wstydziłam się go zapytać czy coś dla mnie ma…zapomniał i dał wielki czerwony OPORNIK (był elektronikiem) chyba byłam załamana:(historii wiele, wiele radosnych i tych szokujących też, króliki liżące stopy, gazeta w wychodku, pies na łańcuchu koło wychodka ,który mógł się zerwać i ugryźć wiadomo gdzie:), skakanie na sianie, podglądanie urodzin cielaka, obrzucenie okiem świni bleee, łowienie rzęsy w bagnie, w ogóle pływanie w bagnie, żniwa, koń z wozem i kanami w lutym jak ślizgał się kopytami po lodzie, grzebanie kijem w ulu, wdepniecie sandałem w krowi placek:),to naprawdę nie koniec naszych wspólnych przygód ach można by a nawet chyba trzeba to zapisać siostro moja- to dzieciństwo było niepowtarzalne, do dziś moja Marysia najbardziej lubi, gdy do snu opowiadam jej historie z mojego dzieciństwa na wsi….nasi Rodzice dając nam niewiele , dali tak naprawdę wszystko- szczęśliwe, niezapomniane dzieciństwo, wielką wyobraźnię, apetyt na życie….ja tak jak i Ty siostro często zadaję sobie to pytanie co moje dzieci będą pamiętały najbardziej z dzieciństwa…..czy będzie nam dane poznać tą tajemnicę?dziękuję Ci ,że o tym przypomniałaś w ta jesienną aczkolwiek miłą aurę.